Rozwijane Menu

22 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 4. Elafonisi i Paleochora

Dzień na Elafonisi przeleciał strasznie leniwie i szybko…
Po krótkiej i wietrznej nocy, nastąpił kolejny piękny i gorący dzień. Parking wyglądał zdecydowanie inaczej niż poprzedniego wieczoru. Był duży, zadbany i pusty :)

Jak to każdego ranka, zjadłyśmy śniadanie, wypiłyśmy pyszną kawę (herbatę też) i czym prędzej pognałyśmy na plażę. Byłą zdecydowanie inna niż ta na Balos, ale równie piękna i zaskakująca. Spoglądając przed siebie byłyśmy pewne, że nie będzie trzeba przechodzić przez wodę. Byłyśmy spalone od słońca i generalnie „jakoś takoś” zimno nam było… Oczywiście się przeliczyłyśmy. Aby przejść na tą „lepszą” część plaży należało się przeprawić przez wodę.. Poszłyśmy za tłumem z nadzieją, że idą tam gdzie mniej wody. Na tamtą chwilę trudno było stwierdzić czy poziom wody był niski, średni czy też wysoki. Kasia z Gulią nie zważając na nic wręcz przebiegły, a my jak to my… z naszymi tobołkami stałyśmy jak te dwie sierotki i myślałyśmy „ubrać kostiumy czy nie?”. Zaczęłyśmy się przebierać. Nie było to takie proste ponieważ byłyśmy ubrane od stóp po sam czubek głowy. Eh..czego się nie robi dla pięknych widoków…
Zaszyłyśmy się gdzieś pomiędzy skałami i zachwycałyśmy się urokami KRETY J Żeby nie było, poszłyśmy na spacer wzdłuż plaży :) Po drodze znalazłyśmy „miliony, a nawet tysiące” muszelek (których, jak się okazało, nie mogłyśmy zbierać. Pewna Niemka powiedziała, że muszelki są częścią krajobrazu i nie możemy wziąć ich ze sobą! Hm… nie przejęłyśmy się zbyt bardzo). Spotkałyśmy również „Elafonijskie” żyjątko. Trochę na kształt tłustego ślimaka skrzyżowanego z wielką stonogą w kolczudze :D Trudno stwierdzić cóż to było Zdecydowanie uciekało od wody. Położyłyśmy to coś z dala od zasięgu ludzkich stóp i butów :)
Jakoś koło godziny 14:00 zaczęłyśmy się zbierać w kierunku samochodu. Przed nami był wycieczka do monasteru Chrissoskalitissa. Plaża w tym czasie była już tak nabita ludźmi, że prawie pękała w szwach! Odniosłam wrażenie, że zdecydowana większość to byli nasi rodacy! Dzięki tym tłumom odkryłyśmy, że wcale nie trzeba było wchodzić po pas do wody żeby dostać się na plażę… Wystarczyło podwinięcie nogawek do kolan :)

Monaster położony na skraju Elafonisi był dość zniszczony lecz można było doszukać się śladów napoczętego remontu. Wstęp: 2 € – normalny i 1 € – bilet studencki.

W środku były naprawdę stare ikony i dużo souvenirów :) Jako, że klasztor nie był zbyt duży, a i historia w wersji angielskiej nie była zbyt obfita, zwiedzanie zajęło nam jakieś 30 min.

Wróciłyśmy na plaże żeby w otoczeniu natury zjeść szybki obiad. Obiad w postaci kanapek z kozim serem + świeże pomarańcze + banany = przyjemność nie z tej ziemi! Z Elafonisi zaczęłyśmy kierować się w stronę miejscowości o nazwie Paleochóra (Palechora).


PALEOCHORA
Niegdyś osada rybacka, dziś „poważna” miejscowość turystyczna tętniąca życiem przez cały rok. Zaparkowałyśmy samochód i poszłyśmy zwiedzać. 
Gulia poszła na plażę, a my ruszyłyśmy w kierunku ruin zamku weneckiego.

Moje pojęcie „ruiny” zdecydowanie różniło się od tego, które było w przewodniku. Po zamku nie zostało praktycznie nic. Tak naprawdę kilka cegieł „na krzyż” :) Nie zniechęciło nas to. Pospacerowałyśmy po miasteczku, wypiłyśmy swojskie wino w knajpce i poszłyśmy szukać Gulii, która gdzieś zaginęła.

Po 15 min udało się ją odnaleźć. Okazało się, że również poszła pospacerować po mieść. Spotkała Francuzkę, która pokazała jej coś jakby małe muzeum miejscowego artysty dziwaka. Hm..było dziwnie J (aa..nie wiadomo dlaczego owa Francuzka nie lubiła polaków??).

Z tej miejscowości odbywały się wycieczki do wąwozu Somaria, który chciałyśmy zwiedzić. Jest to bowiem jedna z największych „atrakcji” całej wyspy. Zaszłyśmy do biura podróży aby dowiedzieć się jak to wszystko wygląda cenowo. Otóż… cena takiej wycieczki powaliła nas na ziemię ponieważ wychodziła jakoś 80 € za osobę. Sam wąwóz ma 18 km długości i trzeba go przejść w określonym czasie żeby zdążyć na prom. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że miałyśmy z Beatą spalone od słońca stopy i od 2 dni ledwo chodziłyśmy. Iść 18 km po to aby cierpieć do końca wyjazdu nie było fajną perspektywą. Postanowiłyśmy odpuścić i zostawić Somarię na raz następny…

Po krótkim spacerze poszłyśmy do jednej z portowych knajpek na kolację :) Znowu każdy wziął coś innego by odjadać sobie z talerzy :) Po kolacji dziewczyny skoczyły jeszcze „na miasto”, a my rozbiłyśmy namiot i poszłyśmy spać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz